[01] Przeklęta

Beta: Katja

           Zaczęło się pod koniec czerwca 1997 roku. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to pierwsze objawy choroby, tym bardziej klątwy, przecież tylko bolała mnie głowa. Najpierw był to delikatny, pulsujący ból, parę razy na dzień,  nic wielkiego. Szybko się to zmieniło i równie szybko postępowało.
Po uciecze Harry’ego, Rona i Hermiony z dnia na dzień było coraz gorzej. Zaczęłam słabnąć i męczyć się nawet przy małej aktywności. Proste czynności przychodziły mi z coraz większym trudem. Pogorszył mi się wzrok, często nie potrafiłam rozpoznać, co znajduje się parę kroków przede mną, a czasem, kiedy bolała mnie głowa, świat stawał się mieszaniną rozmazanych kształtów. Zdarzało się, że całkowicie traciłam wzrok. Na chwilę lub na długie godziny.
W drugim tygodniu sierpnia zaczęły się krwotoki z nosa. Były silne i częste, nawet do czterech razy na dzień. Przy tak szybkiej utracie krwi jeszcze bardziej zbladłam i osłabłam. Wstawanie i siadanie kończyło się silnymi zawrotami głowy, nierzadko omdleniami. Nie mogłam biegać ani podskakiwać, byłam coraz słabsza i coraz więcej czasu spędzałam w łóżku. Z pokoju wychodziłam na posiłki lub do toalety, na więcej nie miałam sił. Mogłam przespać większość dnia, a i tak wstawałam zmęczona tak, jakbym spała zaledwie kilka godzin.
Nieco ponad tydzień później zaczęłam śnić o dziewczynie, która z nocy na noc wyglądała coraz gorzej.
Po raz pierwszy zobaczyłam ją w ogrodzie. Siedziała pod dębem, oparta o niego plecami, i czytała książkę, której tytułu nie mogłam dostrzec. Kręcone, kruczoczarne włosy spływały kaskadami po jej ramionach i białej sukni, a usta czerwone jak krew kontrastowały z nimi i bladą cerą. Czytając, uśmiechała się radośnie, od czasu do czasu zakładając za ucho ciągle wypadający kosmyk włosów. Przypomniała mi o bohaterce bajki, którą kiedyś opowiedziała mi Hermiona.  O Śnieżce, białej, rumianej, o hebanowych włosach, pięknej jak jasny dzień, jak dziewczyna spod dębu.
Drugiej nocy jeszcze raz znalazłam się w ogrodzie. Dziewczyna znów siedziała oparta o ten sam dąb, jednak tym razem nie uśmiechała się, czytając. Mrużyła oczy, co chwilę przybliżając książkę do twarzy. W końcu zamknęła ją i odrzuciła na bok. Zrezygnowana, podciągnęła nogi do klatki piersiowej. Objęła je rękami, opuściła głowę na kolana i głośno westchnęła.
W trzecim śnie stała pod drzewem, tyłem do mnie, z wyciągniętymi przed siebie rękami. Wymachiwała nimi, szukając czegoś w powietrzu, jakby nie widziała, co ma przed sobą.
— Nic nie widzę – mówiła. – Nic nie widzę.
Dalej szukała czegoś w powietrzu, a ja pomyślałam, że coś się stało i ociemniała. Jednak kiedy stanęłam przed nią i spojrzałam w jej normalne, przerażone, błękitne oczy, zobaczyłam, że wcale nie oślepła.
Po chwili przestała mamrotać i wymachiwać. Zamrugała, spojrzała na swoje dłonie.
I tym razem je zobaczyła.
Czwartej nocy znowu mi się przyśniła. Kiedy ją zobaczyłam, schodziła po schodach, bledsza niż zwykle, kurczowo trzymając się  poręczy. Była spocona, jakby przebiegła parę kilometrów, a nie zeszła po kilku stopniach. Nagle zatrzymała się, puściła balustradę, zachwiała się, a potem spadła.
Piąty raz spotkałyśmy się w pokoju o szarych ścianach i białych, brudnych zasłonach. Na środku stało drewniane łóżko, na którym siedziała ona – Śnieżka. Miała podkrążone, zapuchnięte oczy, twarz szarą i smutną, a usta już nie pięknie krwistoczerwone, lecz sine. Z jej nosa ciekła krew.
W szóstym śnie wróciłam do tego samego pokoju. Tym razem Śnieżka leżała w łóżku zwrócona do mnie plecami. Z przerażeniem zauważyłam, że prześcieradło i poduszka są zakrwawione w paru miejscach. Podeszłam bliżej, złapałam ją za ramię, a wtedy dziewczyna odwróciła się i spojrzała na mnie. Krew spływała z jej oczu, po jej policzkach, po brodzie i szyi. Płakała gęstym deszczem krwi.
Do tej pory nie przyznawałam się, że jestem chora, jednak sen siódmy zamienił się w koszmar, a koszmar stał się rzeczywistością.
~*~
        26 września 1997r.
Kiedy za pięć ósma rano mama woła mnie na śniadanie, już od paru godzin leżała w łóżku, przewracając się z boku na bok.  Tej nocy prawie nie spałam. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam ją – dziewczynę w bieli.
Dzisiejszy sen wyglądał niemalże tak samo jak ten z wczoraj. Znowu byłam w szarym  pokoju, w którym dziewczyna leżała na boku, zwrócona tyłem do mnie. Jednak gdy tym razem odwróciła się, to nie na jej twarz patrzyłam. W tym śnie to ja płakałam krwawymi łzami.
— Ginny! – krzyk mamy ponownie dobiegł z dołu. – Pospiesz się, bo wystygnie! – Z głośnym westchnieniem usiadłam na łóżku, ignorując zmęczenie, ból głowy i czarne plamy przed oczami. Powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać.
Na samą myśl o śniadaniu mój żołądek wykręcał koziołki. Nie byłam głodna. Od ponad dwóch tygodni nie miałam apetytu, jednak codziennie zmuszałam się do schodzenia do kuchni i zjadania wszystkiego, mimo że potem i tak większość z tego zwracałam.
Przez trzy ostatnie tygodnie udawało mi się ukryć to, jak bardzo źle się czuję. Po przejęciu Ministerstwa Magii wszyscy mieli i nadal mają ręce pełne roboty. Nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. Harry odszedł, mama, reszta rodziny i wszyscy, którzy od czas do czasu wpadali do Nory, dawali mi spokój, pewni, że moje złe samopoczucie i tyle czasu spędzanego w pokoju były związane ze złamanym sercem i tęsknotą za przyjaciółmi, a ja nie wyprowadzałam ich z błędu. Moje uczucia do Harry’ego osłabły, wydawały się tak odległe, jakby nigdy nie należały do mnie i były wspomnieniem innego życia. Może i za nim tęskniłam, jak za przyjacielem, ale wiedziałam, że musiał odejść i zrobić to, co do niego należało. Tak jak wiedziałam, że nieobecność na którymś z posiłków wywołałaby niewygodne pytania i podejrzliwość mamy.
Spuściłam nogi na podłogę i podeszłam do toaletki stojącej w kącie pokoju, by zakryć makijażem ślady zmęczenia. Jak co rano, siadam przed nią i z krytyką przyglądam się sobie w lustrze. Dziewczyna, na którą patrzyłam, miała przesuszone rude włosy, sterczące na wszystkie możliwe strony. Jej cera była przetłuszczona, brązowe oczy podkrążone i opuchnięte, a usta niezdrowo sine. Wyglądała na chorą. Bardzo chorą.
Wpatrując się we własne odbicie, zauważyłam, że choć wcale nie zbierało mi się na płacz, to oczy nabiegły mi łzami. Zamrugałam szybko, by pozbyć się wody z oczu. Ale to, co z nich wypłynęło, wcale nie było normalnymi łzami. Po moich policzkach, zupełnie jak w moim śnie, spływała krew.
To jakiś koszmar, pomyślałąm przerażona, kiedy kolejne krwawe łzy mimowolnie spływały po mojej twarzy. Nie miałam w zasięgu ręki chusteczki, dlatego otarłam twarz w bluzkę w paski, którą miałam na sobie wczoraj.
Chciałam krzyczeć, bo uświadomiłam sobie, że żarty się skończyły, a moje sny wcale nie były takie przypadkowe. Że historia Śnieżki to tak naprawdę moja historia, bo to ja jestem Śnieżką. Tak jak w moim śnie.
~*~
        Westchnęłam głęboko, kiedy mama położyłam przede mną talerz z jajecznicą. Od samego zapachu zrobiło mi się niedobrze, ale przełknęłam głośno ślinę i złapałam za widelec. Nie czułam smaku. To tak, jakbym miała katar i go straciła. Wszystko, co jadłam, smakowało tak samo – nijako. Mimo to  nie narzekałam. Za dziesięć minut i tak całe śniadanie miało wylądować w toalecie.
Podniosłam głowę, gdy jakaś postać usiadła naprzeciwko mnie. To mama. Nie wyglądała dobrze. Było widać, że jest zmęczona. Pewnie znowu nie spała. Czasami słyszałam, jak płakała w nocy. Schodziła wtedy do kuchni, siadała przy stole i płakała nad starymi zdjęciami. Jej, jej rodziny, jej dzieci, Harry'ego, Hermiony. Przypominał mi się wtedy jej bogin i to, jak zmieniał się w martwych członków naszej rodziny. Największy strach mamy.
Chciałam jej o wszystkim powiedzieć. O moich nocnych koszmarach, o zmęczeniu, o bólach głowy, o wszystkim, co było nie tak. Ale za bardzo się bałam przyznać do tego. Im dłużej brnęłam w to kłamstwo, tym trudniej było mi porozmawiać z nią. Na początku parę razy skarżyłam się na złe samopoczucie, ale przestałam, kiedy zobaczyłam, jak bardzo ją to martwi. Teraz brakowało mi odwagi i nie wiedziałam też, jak mama zniosłaby kolejny ciężar zrzucony na jej barki. George dopiero co stracił ucho, chłopcy i Hermiona zniknęli i od tamtej pory nikt o nich nic nie słyszał. Nie mogłam jej tego zrobić.
Jutro – obiecywałam sobie każdego dnia – jutro jej powiem.
— Coś się stało? —  spytałam.
— Och, nic, po prostu ostatnio jesteś taka jakaś smutna, kochanie — odpowiedziała mama, zatroskana. Oparła twarz na dłoni i patrzyła na mnie pytająco.  — Wszystko w porządku?
— Tęsknię za nimi — mruknęłam, choć na usta cisnęły mi się zupełnie inne słowa. Mamo, chyba umieram. — Wszystko dobrze. — Uśmiechnęłam się. Pomóż mi. Coś jest ze mną nie tak.
Jeszcze przez chwilę mama przyglądała mi się badawczo, ale nic nie powiedziała. Ja też się nie odzywałam, chcąc jak najszybciej zjeść i wrócić do łóżka. Byłam tak bardzo zmęczona. Potem mama wstała i wyszła z kuchni bez słowa.
Kiedy skończyłam, zbyt szybko wstałam od stołu. Czarne plamy przysłoniły mi wzrok. Zakręciło mi się w głowie. Coś z głośnym hukiem uderzyło o podłogę. Był to talerz, który jeszcze chwilę temu trzymałam.
Poczułam, jak czyjaś dłoń złapała mnie za przegub prawej ręki, powstrzymując mnie od upadku.
— Ginny?
Bill. Mój ukochany Bill. Tak bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Jeśli miałabym komuś powiedzieć, co się działa, to właśnie jemu. Zawsze wiedział, co robić i co najważniejsze, potrafił dochować tajemnicy. Ale od ślubu bywał w domu raz w tygodniu i zawsze przyprowadzał ze sobą Fleur. Tęskniłam za nim.
Plamy ustąpiły, znów wszystko było dobrze. O ile przez dobrze rozumiemy to, że czułam, że zaraz zwymiotuję, nogi mi się trzęsły, chciało mi się spać i potwornie bolała mnie głowa, to było dobrze. Choć to jedyne dobrze, jakie znałam od jakiegoś czasu.
— Bill. – Uśmiechnęłam się. Kolejny fałszywy uśmiech. To niemal jak kłamstwo, pomyślałam. Och, jak wiele razy skłamałam przez ostatnie trzy tygodnie. — Trochę mi się zakręciło w głowie, zaraz posprzątam.
Uklękłam na podłodze, pozbierałam mniejsze kawałki talerza i układałam je na największej części. Bill mi pomagała.
— Jak się czujesz? — spytał, a ja spojrzałam na niego ze złością. W ostatnim słyszałam to pytanie zbyt często. — Nie teraz —dopowiedział szybko. — Z tym wszystkim. Z odejściem Harry'ego, Rona i Hermiony.
Kiedy zniknęli, było mi przykro. Zostawili mnie. Ostatecznie pokazali, że mogę się z nimi przyjaźnić, ale tak naprawdę nigdy nie będę im tak bliska, jak oni byli bliscy sobie. Byłam piątym kołem u wozu. Albo czwartym. Tak czy siak, dodatkowym. Ale ten żal minął równie szybko jak moje dobre samopoczucie.
— Martwię się o nich.
Bill był smutny. Wiedziałam, że chciałby, żebym powiedziała coś więcej. W ostatnim czasie nie rozmawialiśmy zbyt często. Właściwie z nikim nie rozmawiam dużo.
Ostrożnie wstałam z podłogi, żeby sytuacja sprzed chwili się nie powtórzyła, i wyrzuciłam pozostałości z talerza do kosza na śmieci.
— Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać? — Bill jak zawsze pełnił rolę starszego, troskliwego i odpowiedzialnego brata. Zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nigdy mu za to nie podziękowałam ani nie pokazałam mu, jak bardzo to doceniam i cieszyłam się z tego.
Odwróciłam się i podeszłam do niego, by go przytulić.
— Kocham cię, Billie.
Zaskoczony, dopiero po chwili oplótł ręce wokół mojej talii, zamykając mnie w mocnym uścisku. Tulił mnie tak mocno, że aż czułam ból w żebrach, ale nie przeszkadzało mi to. Brakowało mi tego.
— Ja ciebie też, Ginny — wyszeptał i przeniósł dłoń na moje włosy, by pogłaskać je delikatnie. — Ja ciebie też.
Po raz pierwszy od jakiegoś czasu byłam szczęśliwa i szczerze się uśmiechnęłam.
~*~
        Wejście po schodach było udręka. Już na półpiętrze dostałam zadyszki, a nawet nie byłam w połowie drogi. Co gorsza, jajecznica zdążyła podejść mi do gardła.
Kiedy dotarłam pod drzwi łazienki, wiedziałam, że nie zdążę dobiec do toalety, dlatego szybko dobiegam do zlewu i zwróciłam do niego śniadanie. Łzy ciekły mi po twarzy, a torsje wstrząsały ciałem. Zrzuciłam z siebie ubrania oraz bieliznę śmierdzące potem i weszłam pod prysznic. W trakcie mycia płukałam usta wodą; wciąż czułam nieprzyjemnie palące kwasy żołądkowe w przełyku. Zauważyłam też kilka nowych siniaków, których jeszcze nie było rano. Pewnie miałam anemię. Z tą myślą usiadłam w brodziku tak, by ciepła woda spływała po moich plecach i włosach. Próbowałam sobie przypomnieć, czy znam jakąś chorobę, której objawy pasowałyby do moich, ale w głowie miałam pustkę.
Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam pod prysznicem, ale musiało być tego trochę, bo kiedy wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem, George mamrotał pod nosem coś w stylu: „co baby tyle tam robią”. Kiedyś pokazałabym mu język, teraz miałam to gdzieś. Jak najszybciej chciałam znaleźć się w pokoju, ubrać i pójść spać.
~*~
        Obudziłam się z krzykiem.
Byłam cała spocona, ubranie kleiło się do mojego ciała, a mokre włosy do czoła. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. Cała się trzęsłam.
PRZEKLĘTA
PRZEKLĘTA
PRZEKLĘTA
To słowo wciąż huczało w mojej głowie. Nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Mój oddech był szybki i płytki. Nie mogłam opanować drżenia rąk.
W tym śnie koszmarze byłam w ogrodzie nocą. Niedaleko widziałam dąb, pod którym kiedyś siedziała Śnieżka. Teraz stała naprzeciwko mnie parę metrów dalej. Dziewczyna miała na sobie tę samą białą sukienkę, ale tym razem miejscami jej materiał był splamiony krwią. Szła w  moją stronę z krwawymi łzami ściekającymi po jej twarzy.
— Jestem przeklęta – powtarzała w kółko. — Przeklęta, przeklęta, przeklęta... — Z każdym słowem mówiła coraz głośniej.
Była przerażająca.
W połowie drogi zmieniła się i teraz to ja byłam nią.
— Jestem przeklęta! — wołała ta druga ja, podczas gdy prawdziwa ja zaczęła krzyczeć. — JESTEM PRZEKLĘTA, PRZEKLĘTA, PRZEKLĘTA…
Przeklęta, przeklęta, przeklęta, przeklęta, powtarzałam w myślach. Jestem przeklęta.
Zaczyęłam płakać. Czerwona krew spływała na moją bladoniebieską pościel. Jestem przeklęta.
Usłyszałam kroki na schodach.
O nie.
-        GINNY!
Zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam złapać oddechu, miałam napady gorąca. Czułam nadchodzący atak paniki. Kiedy Charlie wszedł do pokoju, wiedziałam, że już jest za późno. Że już się nie wytłumaczę. To był koniec. Zaraz mieli wysłać mnie do Munga. Biedna mama, pomyślałam.
— Na Merlina, Ginny! — Charlie podbiegł do mnie i usiadł obok na łóżku. — Co się stało?!
Wiedziałam, że krzyk Charlie'ego było słychać w całej Norze i że mama zaraz przybiegnie do pokoju. O ile w ogóle było to możliwe, było mi jeszcze bardziej niedobrze.
— Przeklęta – wyszeptałam. — Ona, ja, powiedziała, że jesteśmy przeklęte. — Plątałam się w słowach. Sekundy dzieliły mnie od zwymiotowania.
— MAMO! – Czułam dłonie brata na swoich policzkach. Wierzchem dłoni ocierał z nich krew. – MAMO!
Kręciło mi się w głowie. Przechyliłam się na bok i, tak ja przewidywałam, zwymiotowałam na podłogę, słysząc kroki mamy na schodach. Kiedy weszła do pokoju, zatrzymała się i zachłysnęła się powietrzem. Spodziewałam się, że będzie przerażona, że wpadnie w panikę i zacznie wołać tatę. Jednak nic takiego się nie stało. Kiedy się odezwała, brzmiała zupełnie jakby wiedziała, co ma robić i co się dzieje.
— Charlie, idź po sowę. –  Charlie musiał się nie ruszyć z miejsca, bo po chwili dodała, już krzycząc: — TERAZ!
Zaczęłąm się trząść. Leżałam na boku, zwinięta w pozycji embrionalnej. Powoli traciłam wzrok. Najpierw przestałam widzieć drzwi, potem ręce mamy, jej twarz, jej włosy. Aż w końcu nie widziałam nic. Na zmianę miałam gorące i zimne poty. Zaczynałam tracić przytomność. Ostatnie, co dokładnie pamiętam z tego dnia, to to, że mama pocałowała mnie w czoło i wyszeptała:
— Wszystko będzie dobrze. Musisz mi zaufać. Oni ci pomogą. Pamiętaj, że cię kocham.
A potem… Potem już nic nigdy nie było takie samo.


5 komentarzy:

  1. Rozdział chyba niewiele różni się od pierwotnej wersji. Niesamowicie się cieszę, że napisany został jednak jest w 1 osobie!
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejne rozdziały! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie! Chłonęłam każde słowo (i to dosłownie! :) ), bardzo lekki masz styl pisania, a co podziwiam, bo sama niestety tego daru nie posiadam. Dodaję do obserwowanych i czekam na kolejne rozdziały :) pozdrawiam!
    www.misty-symphony.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. BOSKIE ! pisz dalej błagam !♡♥♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :) świetna robota ;) i masz całkiem sporo wejsc no ja niestety nie mam tyle ale zaczynam moze masz ochotę wejść? zapraszam http://the-elements-of-secret.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń