[02] Klątwa Obłąkanej Gwendolyn

28 sierpnia 1997r.
Jeśli wcześniej myślałam, że gorzej już być nie może, to kiedy parę godzin później obudziłam się w nieznanym mi pokoju, wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam. Za oknami było już ciemno, lało jak z cebra i zapowiadało się na burzę. Na szafce nocnej obok łóżka, w którym leżałam, paliła się jedna biała świeca słabo oświetlająca pomieszczenie. Nigdy wcześniej tu nie byłam.
Podniosłam się na łokciach i ze zdziwieniem zauważyłam, że po raz pierwszy od tygodni po przebudzeniu wszystko było dobrze. Nie bolały mnie mięśnie ani głowa. Pomimo panującej ciemności widziałam dosyć wyraźnie. Nie mdliło mnie, nie było mi słabo. Czułam się... zdrowa. Jednak na tamtą chwilę straciło to znaczenie.
Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam gdzie jestem ani jak się tu znalazłam.
Bałam się.
Przypomniałam sobie, że zemdlałam. Musiałam na zmianę budzić się i tracić przytomność, bo nie za bardzo wiedziałam, co działo się potem. Pamiętam jedynie, że mama kazała Charliemu wziąć mnie na ręce i nie zadawać pytań. Mówiła, że musi mnie nieść, bo magia może tylko zaszkodzić. Zmusiła go, by oddał mnie w czyjeś ramiona.
Kogo?
Wszystko będzie dobrze. Musisz mi zaufać. Oni ci pomogą. Pamiętaj, że cię kocham.
Kim byli „oni”?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. W chwili, w której to pytanie pojawiło się w mojej głowie, drzwi pokoju otworzyły się. Stanęła w nich niewysoka kobieta w upiętych w kok czarno—blond włosach. Wszędzie bym je poznała. W drzwiach stała Narcyza Malfoy.
            Musiałam być w ogromnym szoku, bo gdy podeszła do mnie i skinęła jak na przywitanie, ja odwzajemniłam ten gest. Moja intuicja podpowiadała, że nic mi nie grozi. Mimo tego czułam narastającą we mnie panikę. Poczekałam aż pani Malfoy odłoży na szafkę nocną książki, które ze sobą przyniosła i wtedy szybko zrzuciłam z siebie kołdrę i wstałam z łóżka. Wyminęłam kobietę i rzuciłam się do klamki, jednak kiedy  za nią pociągnęłam, drzwi nadal stały niewzruszone. Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przychodziła mi wtedy do głowy — zaczęłam okładać je pięściami.
— POMOCY! — krzyknęłam tak głośno, że aż zapiekło mnie w gardle. Nie przestawałam też walić w drzwi; dłonie bolały mnie niemiłosiernie. — Niech ktoś mi pomoże!
Porwali mnie. To było jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie przychodziło mi to głowy.
— Pomo... — Ostre szarpnięcie pociągnęło mnie do tyłu.
Narcyza zatkała mi usta jedną dłonią, a drugą przystawiła różdżkę do mojej szyi. Stała za mną, czułam jej oddech przy uchu.
— Zamknij się — wysyczała. — Jesteś w moim domu, nikt cię nie usłyszy.
Prowadząc mnie przed sobą, powoli przesuwała się w kierunku łóżka. Brutalnie mnie na nim posadziła, nie zdejmując różdżki z mojego gardła.
— Siedź cicho, dopóki ci czegoś nie pokażę. Albo rzucę na ciebie Imperiusa i zmuszę do tego.
Wiedziałam, że Narcyza nie żartuje, dlatego pokiwałam głową. Cokolwiek miało się zaraz stać, chciałam zachować wolną wolę i jasność umysł. Kobieta usiadła obok, nie przestając mierzyć we mnie swoją różdżką. Wolną ręką szukała czegoś w kieszeni swej ciemnozielonej szaty. Kiedy w końcu wyciągnęła z niej jakiś przedmiot i położyła go przede mną, wstrzymałam oddech. Miałam wrażenie, że słyszę trzask mojego serca rozpadającego się na milion kawałków.
Była to mała, złota wskazówka z naszego rodzinnego zegara z wygrawerowanym na niej moim imieniem. Doskonale wiedziałam, co to oznaczało. Kiedyś, gdy jeszcze żyła babcia, wskazówka z jej imieniem również znajdowała się na tarczy. Po jej śmierci mama zdjęła ją i schowała na strychu. Spytałam, dlaczego jej nie wyrzuciła. Nigdy bym nie zapomniała, co odpowiedziała. „Bo gdybym ją wyrzuciła lub oddała, oznaczałoby to, że nie należy już do naszej rodziny. A ona tylko umarła, nie odeszła. Wciąż jest z nami”.
Ból, jaki odczuwałam, był tak ogromny, że nawet dziś nie znam słów, które mogłyby go opisać. Wcale nie zostałam porwana. Mama  mnie im oddała. Jak mogła?
Zauważyłam, że Narcyza nie trzymała mnie już na różdżce. Nie trzymała jej nawet w dłoni. Wiedziała. Wiedziała, że zrozumiem przekaz.
— Dlaczego? — Mój głos był zachrypnięty. Nie oddychałam, czekając na odpowiedź.
— Słyszałaś kiedyś o Klątwie Obłąkanej Gwendolyn?
— Nie. – Potrząsnęłam przecząco głową, patrząc na nią ze zdziwieniem. Co to miało wspólnego ze mną?
Narcyza nie odpowiedziała od razu. Wzięła do ręki pierwszą książkę z wierzchu stosiku ustawionego na szafce – „Przeklęci” – i otworzyła ją na zaznaczoną stronie. Odwróciła ją w moim kierunku, bym mogła zobaczyć to, co chciała mi pokazać.

Gwendolyn Trelawney, przeczytałam tytuł na samej górze.

Eldred Montrose — czarodziej żyjący w XIV wieku, wywodzący się z rodu Montrose'ów, który przestał istnieć w XVII w., kiedy podczas Wielkiego Spalania cała rodzina została spalona na stosie za praktykowanie czarnej magii. Eldred Montrose był jednym z autorów wielu czarnomagicznych zaklęć, m.in. Cruciartusa.
Obłąkana Gwen — czarownica z rodu Trelawney żyjąca pod koniec XIV wieku, która jako jedna z pierwszych kobiet o tym nazwisku została obdarzona darem jasnowidzenia.
Gwendolyn Trelawney jeszcze jako niemowlę została zaręczona z Eldredem Montrosem i wydana za niego za mąż  w dniu swoich szesnastych urodzin.
Według legend Gwen została zmuszona do poślubienia Eldreda przez klątwę (na przestrzeni wieków prawdopodobnie wszystkie informacje z nią związane  – prawdziwa nazwa, sposób działania itd. — zostały spalone i utracone na zawsze), która związała ich dusze i miała ich zabić, jeśli nie doszłoby do małżeństwa (w tamtych czasach takie zaręczyny w czarnomagicznych rodach były bardzo popularne).
Po pół roku małżeństwa Gwendolyn usiłowała zabić Eldreda, dlatego ten uwięził ją w lochach w Montrose Manor, gdzie miała spędzić resztę życia. Mówi się, że po pewnym czasie Gwen zaczęła wykrzykiwać przerażające rzeczy, których potem nie pamiętała  i zaczęto nazywać ja Obłąkaną Gwen (w XV wieku nie uznawano jasnowidzenia, było nazywane szaleństwem). Po siedmiu latach spędzonych w zamknięciu Gwendolyn uciekła, poderżnęła gardło mężowi we śnie i tej samej nocy zniknęła, a słuch o niej zaginął.
Podobno Obłąkana Gwen objawia się w snach tym, na których została rzucona klątwa (choć od XVIII wieku nie odnotowano żadnego przypadku przeklęcia Klątwą Obłąkanej Gwendolyn, jak ją później nazwano)”.

Narcyza przewróciła stronę, a ja zapomniałam, jak się oddycha. Na obrazku podpisanym jako  „Szesnastoletnia Gwendolyn” był nie kto inny jak Śnieżka. Dziewczyna z moich koszmarów.
— Szesnaście lat temu Dracon zachorował. Potrzebowaliśmy czegoś, kogoś, by utrzymać go przy życiu. — Pani Malfoy patrzyła mi prosto w oczy. — A twoi rodzice potrzebowali pieniędzy.
           Obłąkana Gwen objawia się w snach tym, na których ta klątwa została rzucona.
Dziewczyna z książką pod dębem. Kruczoczarne włosy spływające kaskadami po białej sukni.
           Twoi rodzice potrzebowali pieniędzy.
Wskazówka na stole, mówiąca o tym, że już do nich nie należę.
Ja jestem tym kimś, kogo potrzebowali.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie.
— Śniła ci się, prawda? — głos Narcyzy wyrwał mnie z zamyślenia.
Powoli pokiwałam głową.
— I w ostatnim czasie nie czułaś się zbyt dobrze? — spytała, choć tak naprawdę nie czekała na moją odpowiedź. Już dawno ją znała.
— Czy to... Czy to oznacza, że muszę... — nie potrafiłam skończyć tego zdania. Głos uwiązł mi w gardle i w tamtej chwili myślałam, że zostanie już tak na zawsze.
— Tak. To oznacza, że musisz poślubić mojego syna.
Jako dziecko marzyłam o wielkiej i pięknej miłości. O namiętności, pocałunkach w deszczu i pełnym miłości spojrzeniu. A teraz miałam wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kochałam i, co więcej, nienawidziłam. Człowieka, który nigdy nie spojrzał na mnie ze szczerym uśmiechem na twarzy. Miałam obiecać, że spędzę resztę życia z moim wrogiem. Ślubować mu miłość i wierność. Oddać mu się na wieczność. Od Dracona Malfoya, arystokratycznego, Ślizgońskiego dupka, nigdy nie usłyszałam dobrego słowa. Odkąd pamiętałam obrażał mnie i ubliżał mi na każdym kroku. Kiedy o nim myślałam, przepełniała mnie nienawiść. Jak komuś takiemu miałam powiedzieć „tak”?
— A jeśli tego nie zrobię?
— Klątwa została rzucona szesnastego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku. Jeśli tego nie zrobicie, to do pierwszego września obydwoje będziecie martwi.
            Miałam trzy dni, żeby wyjść za mąż.
Miałam trzy dni, żeby poślubić swojego największego szkolnego wroga.
Dziwiłam się samej sobie, że podchodziłam do tego tak spokojnie. Ale wtedy jeszcze to do mnie nie docierało. Albo podświadomie od dawna wiedziałam, że tak będzie. Czy to możliwe? Może. Klątwa działała w dziwny sposób, przyciągając nas do siebie, o czym sama przekonałam się po ślubie. Być może to był jeden z tych sposobów.
— Ale czuję się już dobrze. — Siedziałam i nie trzęsły mi się nogi. Waliłam w drzwi z całej siły, jaką miałam i nie zasłabłam ani  nie zemdlałam. Czułam się tak zdrowa jakby nigdy nic mi nie dolegało. — Nic mi nie jest.
— Do rana znowu poczujesz się gorzej. Nie odczuwasz skutków klątwy po eliksirze, który ci podałam.
Otworzyłam usta, by zadać jedno z milionów pytań krążących po mojej głowie, ale od razu je zamknęłam, słysząc chrząknięcie Narcyzy.
—  W tej książce znajdziesz wszystko na temat klątwy. — Palcem wskazującym postukała w drugą książkę leżącą na szafce nocnej. Była cała czarna oprócz tytułu zapisanego złotymi literami. Klątwa Obłąkanej Gwendolyn.
Narcyza wstała i skierowała się w stronę drzwi.
— On tego nie zrobi.  — Ta, jasne, już widziałam, jak Malfoy wziął za żonę Weasleyównę. — Nie zgodzi się na to.
Pani Malfoy nie odwróciła się, kiedy odpowiadała.
            — Już się zgodził. Tak samo jak ty się zgodzisz.
Jak to?
— Dlaczego? — Dlaczego się zgodził? Dlaczego sądził, że i ja się zgodzę na to szaleństwo?
— Bo obydwoje chcecie żyć. — Drzwi głośno trzasnęły za nią. Zostałam sama. Nie wiedziałam, co mam myśleć ani jak się zachować. Przez chwilę rozważałam ucieczkę, ale zdrowy rozsądek nakazał mi odrzucić ten pomysł. Nawet jeśli by mi się udało, w przeciągu siedemdziesięciu dwóch godzin byłabym martwa. Zabicie Malfoya też przeszło mi przez głowę, jednak skoro oddychałam, a serce biło w mojej klatce piersiowej, to Malfoyowie musieli zrezygnować z tego sposobu na rozwiązanie tych chorych zaręczyn z jakiegoś powodu. Musiałam się dowiedzieć czegoś więcej o tej klątwie.
            Poprawiłam się na brzegu łóżka i wzięłam „Klątwę Obłąkanej Gwendolyn” do ręki i otworzyłam ją na pierwszej stronie.

O KLĄTWIE
Klątwa nie może zostać rzucona na jedną osobę. By kogoś przekląć, potrzebne są dwie osoby. Została stworzona po to, aby rody, chcące się połączyć przez małżeństwo swoich dzieci, miały stuprocentową pewność, że dojdzie do ślubu.

NA CZYM POLEGA KLĄTWA?
Podczas rzucania zaklęcia połowa duszy zostaje odebrana obydwu czarodziejom. Następnie dochodzi do zamiany ich miejsc. W ten sposób każdy z przeklętych żyje z wszczepioną częścią cudzej duszy. Jedynym sposobem na powrót duszy na miejsce jest zaklęcie connexionem animarum* (zakl. Połączenia dusz) — wykonywane w trakcie ceremonii zaślubin. Wtedy dusze łączą się i stopniowo powracają do właściciela. Jeśli jednak do ślubu nie dojdzie, po określonym  czasie (jest on dla każdego różny, zazwyczaj od 14 do 20 lat) narzeczeni zaczynają odczuwać skutki rzuconej klątwy, która ich zabije, jeżeli nie połączą dusz.

Z głośnym trzaskiem zamknęłam książkę i zrzuciłam ją na podłogę. Odbiła się od niej raz, po czym opadła na nią, otwarta. Pieprzyć tę durną książkę, pomyślałam, kopiąc w szafkę nocną. Mebel przewrócił się, a stojąca na nim świeca zsunęła się z niego, gasnąc w locie i odbierając mi jedyne źródło światła.
Byłam tak wściekła, że aż mnie mdliło od tego. Odebrali mi połowę duszy i zastąpili ją duszą Malfoya. Moi rodzice. Osoby, które powinny mnie kochać i chronić. Pozwolili mnie przekląć, gdy miałam pięć dni. Sprzedali mnie i moją duszę. A teraz mnie oddali. Wyrzucili.
Brzydziłam się nimi.
— NIENAWIDZĘ WAS! — krzyknęłam w ciemność, dając upust emocjom.
Opadłam na kolana, położyłam się na posadzce i zaczęłam płakać. Narcyza miała rację. Chciałam żyć. Dlatego za trzy dni miałam zamiar wyjść za Dracona Malfoya.

 ________________________________________
Poślizgnęłam się dzisiaj na schodach, dlatego obolała leżę w łóżku i poprawiam i piszę. Trzymajcie za mnie kciuki! Do końca lutego na "sto pro" wrzucę rozdział 3, a może nawet i 4 albo i więcej. Zobaczymy. :) Wybaczcie zaległości u Was, ale matura ssie...

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że zdecydowałaś się zacząć od nowa, teraz wygląda to o wiele lepiej. Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę ciekawe, wciagajace. Strasznie podoba mi się wizja klątwy i pary Draco-Ginny. Ładnie piszesz, świetnie przedstawiasz kolejne fakty, ale z każdym kolejnym pytania sie mnożą,a odpowiedzi brak. Mam nadzieję, że wena dopisze i napiszesz kolejny rozdzial.
    Pozdrawiam,
    A

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przyjemnie wróciło mi się do tej historii. Nie potrafię powiedzieć, ile zmieniłaś, ale czyta się bardzo dobrze. Uwielbiam Twój styl :D I klimat tego opowiadania, ma w sobie taką mroczną nutę. Tak samo podoba mi się, w jaki sposób Ginny i Draco będą musieli poznać się bliżej. To co prawda tragiczne, ale jestem pewna, że będzie ciekawie.
    Weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Prosze, napisz nexta, bo nie wytrzymam to jest cudowny blog

    OdpowiedzUsuń